Bardzo długo zastanawiałam się czy w ogóle powinna o tym mówić Właściwie to od samego początku biłam się z myślami co w tej sytuacji mam zrobić. I gdyby nie fakt, że z własnej winy muszę się tłumaczyć właściwie na każdym kroku to w ogóle bym tego nie robiła, no bo i po co? Stało się jednak inaczej i czas na wyjaśnienia aby raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości, pytania i plotki. Napiszę to tylko raz i mam nadzieje, że nigdy więcej nie usłyszę żadnego z pytań, przez które łzy napływają mi do oczu. Tak wiem, sama jestem sobie winna. Tak czy inaczej, zaczynajmy, chcę mieć to już za sobą.
Jak pewnie większość z Was wie, jakiś czas temu moja skromna osoba zniknęła na kilka miesięcy z życia internetowego, biernie obserwując co w owym świecie dzieje się. Powód jednak dla większości z Was był nie znany, dostałam mega dużo wiadomości z zapytaniami "Co się dzieje?". Już Wam opowiadam. Podkreślę jeszcze, że to jest najtrudniejszy dla mnie post w całym moim życiu, a było ich ponad 200.
Wiecie również, że kilka miesięcy temu obwieściłam wszem i wobec światu (najgłupsza rzecz jaka w życiu zrobiłam), że po kilkunastu miesiącach starań, rozczarowań, płaczu i oczekiwań w końcu się udało i mieliśmy po raz drugi zostać rodzicami. Tak, Nela w końcu doczekała by się rodzeństwa. Byłam ZACHWYCONA! Nie umiałam ukryć mojego szczęścia. To już nie był szok jak za pierwszym razem, gdy zaliczyliśmy klasyczną wpadkę. To było prawdziwe, szczere i długo wyczekiwane szczęście. Każda z Was, która kiedykolwiek starała się o dziecko wie o czym mówię. Zaczęłam przesadnie na wszystko uważać, podchodzić do siebie jak do jajka.
Od samego początku towarzyszyło mi bardzo dziwne uczucie, podświadomość ciągle powtarzała mi by się tak nie cieszyć. Nie miałam pojęcia dlaczego. Już wtedy moja kobieca intuicja zadziałała, od wtedy ufam jej bezgranicznie. Nie dopuszczałam jednak do siebie myśli, że coś może pójść nie tak.
Dobiłam do 10 tygodnia, zbliżało mi się pierwsze spotkanie z położna (każda dziewczyna, która przechodziła ciąże w UK wie czym to pachnie). I wtedy przyszła mi do głowy najgłupsza myśl na świecie, powiedziałam Neli, że będzie miała rodzeństwo, że w brzuszku jest dzidziuś. Jej radość nie miała końca. Od razu oznajmiła, że chce mieć bliźniaczki! W jej mniemaniu chłopca i dziewczynkę. No fajnie! W ten sam dzień postanowiłam sobie, powiadomić świat o naszym szczęściu - głupota level hard.
Dni płynęły w spokoju i szczęściu, ludzie powiadomieni, każdy do mnie "tititi i tatata". I nagle BUUUUM! Ból, krwotok, koniec.
Do samego końca miałam nadzieje. W tych wszystkich szpitalach, izbach przyjęć, znowu szpitalach i znowu izbach przyjęć myślałam sobie, że tak pewnie czasem się zdarza. Dadzą mi tabletkę i pójdę sobie do domu.
Tak się niestety nie stało. Straciliśmy dzidziusia. Słowa Pani Doktor, przy USG do dziś dźwięczą mi w głowie... "I'm so sorry, your pregnancy is end."
Jakie uczucie mi wtedy towarzyszyło? Nie wiem. Po paru minutach gapienia się w ścianę nadeszła pora na histerię. I ta histeria trwała i trwała...
W domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Wszystko zaczęło mnie drażnić. I w tym momencie przyszło jakieś zawirowanie w głowie. Zaczęła w tej histerii sprzątać calutki dom. Do szalu doprowadzał mnie każdy okruszek na dywanie. Każda koszulka złożona nie po mojemu.
Opadły pierwsze emocje, a dom był już wysprzątany i przyszła totalna załamka. Trwała ponad dwa miesiące. Nie mogłam dojść do siebie, ciągle płakałam, ciągle rozmyślałam i gdybałam. Nic nigdy mnie tak nie wykończyło jak cała ta sytuacja. Nie umiałam żyć. Nie umiałam wstać z łóżka, ugotować obiadu, pracować.
Ale przecież to jeszcze nie było za mną. Trzeba było powiedzieć jakoś Neli. Powiedziałam. Przyjęła bardzo spokojnie, choć w jej malutkich niebieskich oczkach widziałam wielkie rozczarowanie. Wyszła z pokoju bez słowa. Poczułam ulgę. Taki jeden malutki kamyczek spadł mi z serca. Bałam się, że zareaguje bardziej emocjonalnie. Nie myliłam się. Po powrocie M. z pracy przybiegła do niego z wielkim smutkiem na buźce by opowiedzieć, że "Dzidziuś poszedł do aniołków i brzuszek już jest pusty.". I wtedy po raz drugi w ciągu kilku tygodni pękło mi serce. Zabrakło mi słów i tchu również.
Podczas dochodzenia do siebie rozważałam i gdybałam. Wiecie, że tak naprawdę nie wiem, który to był dokładnie tydzień? Nie dotrwałam nawet do pierwszego USG.
Gdyby nie fakt, że się pochwaliłam, nie musiałabym w tym całym nieszczęściu tłumaczyć każdemu z osobna co tak naprawdę się wydarzyło. To jak rozdrapywanie starych ran. Już się powoli godzę, już zaczynam żyć i nagle znowu. Błędne koło. Mam nadzieje, że ten wpis będzie zakończeniem mojej "terapii" i tego rozdziału w naszym życiu. Choć nigdy nie zapomnę to może rana się zagoi?
Po tym przeżyciu rozumiem już każdą moją koleżankę i znajomą, która zatracała się w swojej tragedii. Dziewczyny, macie do tego absolutne prawo! Nie ma większego nieszczęścia, od straty dziecka, nawet nienarodzonego. I choćbyście tłumaczyły to sobie mądrością natury, jak ja, to swoje przecierpieć musicie.
Cała ta sytuacja jeszcze bardziej zbliżyła do siebie nasza malutką rodzinkę. I pokazała mi co w życiu jest najważniejsze. W między czasie pojawiło się kilka nowych problemów. Całkiem sporych. Ale wiecie co? Mam je totalnie w dupie. Są ważniejsze sprawy w życiu.
Wiem co czujesz przeżyłam to samo. Bardzo Ci współczuję.
OdpowiedzUsuńJa do tej pory nie mogę dojść do siebie, a minęły już 2 lata... Po tej tragedii myślałam o najgorszym. Nie pomógł psycholog, nie pomogły leki. Od tamtej pory mam co noc sen związany z tą sytuacją.
Tak coś przeczuwałam, że wydarzyła się u Was ta tragedia. Bardzo mi przykro
OdpowiedzUsuńWiki, aż nie wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńMiałam 5lat gdy mój 3 letni braciszek zmarł na serce. Nie pożegnalam się z nim, gdy leżał w trumience, bo myślałam ze jak tego nie zrobię to na następny dzień będzie jak dawniej (odwiedziny w szpitalu), a może i nawet lepiej, ze jego nowe serduszko się przyjmie i będzie współgrało. Tak się niestety nie stało. Bardzo długo żałowałam ze się nie pozegnalam, a nawet i teraz po 20 latach tego żałuje, trochę rzadziej się obwiniam... Teraz gdy ma spotkać mnie coś złego (tak mi się wydaje i tak czuje) zawsze mi się przyśni i ostrzeże.
Czasu się nie cofnie, żyć trzeba dalej (masz dla kogo). Pamiętaj o tym. Życzę Ci żebyś nigdy o tym nie zapomniała i żebyś tak jak ja miała swojego Anioła Stróża.
Ściskam i śle dużo ciepła, Mariola
:’( trzymaj sie mocno, pamietaj ze macie nelusie, ktora was potrzebuje.
OdpowiedzUsuń