Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2014

Z niemowlakiem na sanki

Dziś po raz pierwszy moja córka na sankach jeździła. Spadło tyle śniegu, że sanki były idealnym środkiem transportu. Przygotowania były ogromne, żeby zabrać Nelkę na taką wyprawę. Zaczęliśmy od sanek, bo przecież nie mamy. Ciągle zastanawiałam się, czy takie zwykłe, klasyczne sanki będą odpowiednie na 9cio miesięcznego dziecka. Obawiałam się, że może nie ja, ale M. ją zgubi. Jadąc samochodem do sklepu z artykułami dziecięcymi M. krzykną do mnie "Patrz jaki ma wózek, wygląda jak deska do prasowania!". Parsknęłam śmiechem. To były sanki! Świetne sanki, z dużym oparciem. Do pchania. Już wiedziałam, że to właśnie takie musi mieć Kornelka, ale nie liczyłam nawet na to, że gdzieś je znajdziemy. Byłam przekonana, że na pewno nie były kupione w Polsce.  Weszłam do sklepu. Jako pierwsze klasyczne, drewniane - ostateczność. Wchodzę dalej. Rozglądam się, i co widzę?! Piękne, metalowe, z dużym oparciem, do pchania a do tego RÓŻOWE. Biorę! I dzisiaj stwierdziłam, że to był świetny wyb

Chrzciny Nelki

W drugi dzień świąt, tj. 26 grudnia, odbyły się chrzciny Kornelci... Zacznę jednak od początku. We wtorek, przed świętami wysprzątaliśmy dom. W święta czasu w nim nie spędzaliśmy, więc byłam przekonana, że nie zdążymy nabrudzić do chrzcin. Nic bardziej mylnego.  Jest czwartek, 22:00. Padam z nóg po rodzinnych objazdach. A w domu co? SYF! Wymyśliłam, że wstaniemy sobie o 7:00 następnego dnia i spokojnie do 11:00 (msza zaczynała się o 12:00) zdążymy posprzątać, nakryć do stołu i przygotować się. Kolejne zaskoczenie. Z jęzorem na brodzie biegałam po domu zestresowana z nogami jak galareta, że nie zdążymy. O 11:00 to miałam jeszcze mokre włosy, byłam nie ubrana i nie pomalowana. Mama jak przyniosła rosół to złapała się za głowę. Opieprzyła nas równo. Słuchałam do momentu wejścia do kościoła jak mogliśmy nie ogarnąć mieszkania wcześniej.  Jak już mieszkanie było gotowe, Kornelka zebrana i my zebrani, w końcu wyszliśmy z domu. 11:46 była. W połowie drogi przypomniałam sobie, że zapomniał

Święta u MamyNelki

Święta w tym roku były inne niż wszystkie. Przede wszystkim dlatego, że była z nami Kornelka. Chcieliśmy odwiedzić wszystkich bliskich i spędzić z nimi choć troszkę czasu w Wigilię. Mieliśmy milion pomysłów jak to zrobić, żeby odwiedzić każdego, choć na chwilkę.  Na początku M. wpadł na pomysł, żeby w tym roku pójść do mojej rodziny tylko, a w przyszłym roku tylko do rodziny M. Jak to? Nie wyobrażałam sobie, żeby ni spędzić choć chwili z moją rodziną w Wigilię. Nie mogłam nie podzielić się z nimi opłatkiem właśnie w ten świąteczny dzień. Chciałam pośpiewać kolędy, wręczyć ukochanej rodzinie prezenty. To było dla mnie nie do pomyślenia, bo wiedziałam, że on myśli to samo. I przyznam się, że przez chwilę pomyślałam, że może rzeczywiście tak zrobimy, a za rok jakoś go namówię i i tak pójdziemy do mojego domu rodzinnego. Otrząsnęłam się szybko z tych głupich myśli. Przecież go kocham. Przecież on kocha swoją rodzinę. Przecież też chce spędzić święta w swoim domu rodzinnym. Pomyślałam sob

podsumowanie

W tym roku było już wszystko. Urodziłam wspaniałą córeczkę.   Zrozumiałam co tak na prawdę jest najważniejsze w życiu i czym warto zaprzątać sobie głowę, a czym nie. W moim otoczeniu narodziło się wiele maluszków.   Wiele zakończyłam.   Jeszcze więcej zaczęłam.   Poznałam mase wspaniałych ludzi.   Z wieloma straciłam kontakt.   Jedni okazali się warci wszystkiego co otrzymali ode mnie.   Inni natomiast przestali być ważni w najmniejszym nawet stopniu.   Zrobiłam wiele głupot.   Z wielu rzeczy też jestem dumna.   Skończyłam 20 lat.   Jeszcze bardziej z bliżyłyśmy się z mamą.   Po raz 1452698520256 podchodziłam do egzaminu na prawko. Jeszcze bardziej pokochałam blogowanie, a blog stał się moim hobby.    Mam wspaniałą osobę, która przy mnie jest. Po prostu jest.  Do naszej rodziny dołączył nowy członek.  Odświeżyłam stare znajomości.  Zaczęłam na dobre zajmować się domem i rodziną.  Przeżyłam pierwsze siadanie, pierwsze raczkowanie i pierwsze słowo "mama". 

Ja i zaczerwienione policzki?! A jednak!

Spotykam koleżankę, którą nie widziałam jakiś czas. Rozmawiamy. Pyta jak Kornelka. No to ja opowiadam, że stoi, że siedzi, że raczkuje, że rozrabia, że bawi się z psem, że fajna, że kochana, że czasami wymusza piskiem, że ogólnie jest grzeczna, że rośnie jak na drożdżach, że ciągle się śmieje, że już prawie ma brwi, że jest grubaskiem. I co słyszę? "A no tak, wiem. Czytałam na blogu :)" I wiecie co ja na to? Policzki robią się na pewno bordowe. Zawstydzam się. Poważnie w takiej sytuacji jestem zawstydzona. Nie wiem gdzie się patrzeć. Uśmiecham się z zakłopotaniem. Albo "Czytam Twojego bloga", "Widziałam zdjęcia na blogu"... A ja zamieram. I tu nie chodzi o to, że się go wstydzę. Jest mi na prawdę tak miło, że sobie nawet nie wyobrażacie, ale wciąż mam wrażenie, że zagląda tu z 10 osób i to na pewno nie jest nikt znajomy. Okazuje się jednak, że moje wrażenie jest mylne. Nie jest tak jak mi się wydaje. Bardzo mnie to cieszy, ale dla mnie to jest na prawdę ba

Pokochać dziecko.

Od pierwszego dnia ciąży aż do rozwiązania mamy czas, żeby pokochać nasze dziecko. Żeby oswoić się z myślą, że będziemy mamami, że nasze życie wywróci się do góry nogami, że zmieni się i to na długo, że ktoś nowy pojawi się w naszym życiu.  Myślę, że wiele z Was, tak samo jak i ja oczekiwało lub oczekuje, że miłość macierzyńska pojawi się zaraz po urodzeniu dziecka. Fakt, kochamy tego bąbelka w brzuchu, który rusza się, kopie i ma czkawkę, ale kochamy go inaczej niż wtedy jak już możemy przytulić, ucałować i pogłaskać.  Czasami bywa jednak tak, że dowiadujemy się o ciąży i NIC. Oprócz rozczarowani i zgryzoty, a w głowie kłębiących się myśli "Jak mogliśmy być tak nieostrożni? Jak mogliśmy wpaść?" , nie czujemy absolutnie nic. Słyszymy bijące serduszko i NIC.  Widzimy naszego malucha na biało-czarnym ekranie i NIC. Czujemy pierwsze ruchy i NIC. Przychodzi czas porodu i NIC. Zero podekscytowania na myśl o tym, że już za chwilę zobaczę swoje dziecko. Zero radości, że zaraz to